Biegłam i biegłam, nieustannie oglądając się za siebie. Dopiero
drugi raz w życiu moje ciało było zmuszone do tak dużego wysiłku… Noc była ciemna jak smoła, więc biegłam na
oślep i co jakiś czas dostawałam jakaś gałęzią po nosie czy grzbiecie, co
jeszcze bardziej wywoływało moją panikę. Wilki goniły mnie wściekle, a ja
czułam że powoli zaczynały mnie opuszczać siły. Rany od niedawnego „ tłuczenia „
mnie były bardzo rozległe i przez tak silny i nagły zryw, spowodowało to że
większość ran się otworzyła i zaczęła się z nich sączyć krew… Ból był straszny!
Moje mięśnie pierwszy raz dostawały zakwasów a rany na ciele wręcz mnie paliły!
Mimo ogromnego bólu nadal gnałam w szaleńczym tempie, a moje
kopyta nieustająco wybijały rytm o twardą, aczkolwiek pokrytą trawą ziemię „to,
tu, to, tam”… W końcu ku mojej uldze wilki zniknęły z mojego pola widzenia lecz
jeszcze długo i daleko galopowałam. Wolałam się upewnić że jestem już z dala od
tych potworów!
W końcu wycieńczona, ranna i wyczerpana, padła pod jednym z
dużych drzew. Mój oddech był bardzo szybki i nieregularny… Serce starało się
dotleniając obolałe mięśnie, za pomocą szybszego przetransportowania krwi do
tkanek. Jednak taki nagły wysiłek w przypadku Lune nie poprawiał jej sytuacji…
Lata w niewoli zrobiły swoje. Nie dość że nie potrafiła się obronić przed
watahą wilków, to jeszcze jej stare jak i nowe rany dawały coraz to mocniej o
sobie znać… Na dodatek z nieba zaczął padać gesty deszcz.
- No! Naprawdę tego mi było tego teraz trzeba! – pomyślałam irytująco.
Próbowałam wstać chyba z dziesięć razy lecz za każdym razem
moje nogi się załamywały pod wpływem mojego własnego ciężaru i osłabienia. W
końcu się poddałam, bo już nie mogłam prawe oddychać z wysiłku i bólu…
Nagle usłyszałam szelest krzaków! Byłam otoczona! To już
wiedziałam! Bałam się że to wilki a moje Zycie zaraz skończy się w cierpieniach…
Nerwowo próbowałam się podnieść lecz nie byłam w stanie, jak już wcześniej
mówiłam.
W końcu nerwowo dysząc i rozglądając się nerwowo dookoła, dostrzegłam
jakieś postacie, wyłaniające się z ciemności. To były silnie zbudowane ogiery o
różnych maściach. Otoczyli mnie. Stali i się patrzyli. Nic nie robili tylko się
patrzyli i co jakiś czas spoglądali na siebie, jakby nie wiedzieli co maja
robić na chwilę obecną. W końcu jeden z nich przemówił:
- Kim jesteś? – zapytał jeden z ogierów, uważnie mi się
przyglądając. Pewnie się zastanawiał z kąt mam te obrażenia…
- Jestem Lune… I… I… I uciekałam przed wilkami.. –
powiedziałam lekko się jąkając i nadal ciężko oddychając. – Nie chce żadnych
kłopotów… - dopowiedziałam na końcu po czym nagle świat mi zawirował i
straciłam przytomność!
Obudziły mnie czyjeś intensywne rozmowy. Powoli otworzyłam
oczy i zobaczyłam że leżę w jakiejś jaskini, a jakieś konie stały przede mną i
rozmawiały na mój temat. Chciałam się podnieść ale gdy próbowałam wstać, moje
rany skutecznie mi to uniemożliwiły, wywołując ostry, rwący i za razem piekący
ból na całym ciele… Cicho jęknęłam z bólu opadając bezwładnie na ziemię, lecz
zobaczyłam że moje rany zostały opatrzone!
W tedy rozmowa ucichła i nagle zorientowałam się że
zostałam sama z jakimś koniem... Przełknęłam głośno ślinę, bo nie wiedziałam czy mam znowu jakieś kłopoty czy nie... Bałam się i zaczęłam się rozglądać powoli za jakąś drogą ucieczki ale z drugiej strony wiedziałam, że mój obecny stan i tak by mi nie pozwolił na żadną ucieczkę. Tajemniczy koń zaczął do mnie podchodzić a ja zaczęłam się wyklinać w myślach, że nie potrafię się nawet bronić przed atakami innych koni czy zwierząt. Postać zaczynała się wyłaniać z cienia a moje serce zaczynało się prawie wyrywać z klatki piersiowej...
< Ktokolwiek? >