Biegłem przed siebie.
Moje kopyta dudniły o ziemię wybijając szaleńczy rytm.
Mój ciężki oddech zamienił się w dyszenie, które z całych sił starała się zagłuszyć wichura.
Deszcz mieszał się z potem pokrywającym całe moje ciało.
Przede mną była nadzieja; stara puszcza pełna legend i mitów.
Za mną była śmierć.
Znowu biegłem, znowu od czegoś uciekałem. Lecz tym razem to nie była tylko źrebięca zabawa.
Tym razem wyścig toczył się naprawdę.
I stawka też była prawdziwa.
Najwyższa.
***
Otworzyłem szeroko oczy, zdyszany i cały spocony.
Znajdowałem się w jakiejś starej, wilgotnej jaskini. Znów to samo...
Oparłem
czoło o chłodną, kamienną ścianę, próbując się uspokoić. Dlaczego to
wraca! Dlaczego coś tak mało istotnego wciąż zaprząta mój umysł!
Na zewnątrz rozległ się głośny grzmot. Znowu szalała burza.
Westchnąłem i wychyliłem głowę za próg jaskini. Koniec odpoczynku, najwyższy czas ruszać dalej.
Przede mną była długa, ciężka droga. Wiedziałem jednak, że z każdym dniem jestem coraz bliżej upragnionego celu, i to dodawało mi sił.
***
Uderzyłem kopytem w ziemię, i już chwilę później stąpałem po niej pod postacią wilka.
-
Ren, daj spokój, minęło tyle czasu! To już ciebie nie dotyczy, to nie
twoja zemsta! - Traitor oparł się zadem o skałę. Zapędziłem go w kozi
róg.
Na mój pysk wkradł się kpiący uśmiech. Usiadłem przed nim i spojrzałem prosto w oczy.
- Mylisz się, Trait. Zemsta to danie, które najlepiej smakuje na zimno.
-
Renny...- warknąłem. Ogier natychmiast uniósł głowę, błysnęły białka
jego przerażonych oczu. Jest ostatnią osobą, która ma prawo tak do mnie
mówić. Nie te czasy, nie te dusze. - Przecież wiesz, musisz wiedzieć, że
bardziej przydam ci się żywy! Ja wiem, jak do nich dotrzeć! Ren,
przyjacielu, ze względu na stare czasy! Byłem przecież...
- Nie
obchodzi mnie, kim byłeś, Trait. - syknąłem - Ani to, dlaczego masz
czelność powoływać się na stare czasy. Obchodzi mnie wyłącznie teraźniejszość i
sprawiedliwość, po którą tu przyszedłem, drogi przyjacielu. - wycedziłem
ostatnie słowa.
Zawsze był tchórzem, który nie potrafił oddać nic dla sprawy. Nawet dla
tej, która uratowała jego parszywe życie. Byłem głupcem nie dostrzegając
tego wcześniej.
Traitor, domyślając się, co zamierzam zrobić, najwyraźniej poczuł się nazbyt pewnie, bo z jego oczu zniknął lęk, a głos przestał drżeć.
-
Nie możesz Ren. - powiedział z nutką kpiny w głosie. - Nie możesz mi nic zrobić. Czyżbyś zapomniał? Łączą nas nierozerwalne więzy! Zresztą...-
uśmiechnął się wrednie - niczym nie różnię się od nich. No, może tylko
tym, że ja nigdy nie wydałem na ciebie wyroku śmierci. Och, trafiłem w
czuły punkt?
W moich oczach pojawiła się trudna do opanowania chęć mordu. Nie. Nie dam mu tej satysfakcji.
-
Obrzydzasz mnie, Trait. Nawet teraz, w chwili śmierci, nie stać cię na
choć trochę odwagi? Jesteś tchórzem i zdrajcą, wyjątkowo paskudnym. Zresztą, zignorujmy odwagę, bo chyba wymagam
niemożliwego. Szczerość, Trait, nie jesteś w stanie zdobyć się choćby na
to w ostatnich chwilach na tym świecie?
Ogier spiął wszystkie mięśnie, ale nie przestawał się uśmiechać.
- Dobrze o tym wiesz, Ren. Jeśli coś mi zrobisz, niedługo sam spotkasz...
- Nie waż się wymawiać ich imion.
Miałem dość oglądania go. Moje oczy błysnęły złotym blaskiem, za
drzewami zaczęły pojawiać się bezkształtne postacie o złych oczach.
-
Masz racje, Trait. Nie obejdę łączących nas więzów. Na szczęście nie ja
to zrobię. Bo widzisz, mój drogi, podobnie jak na mnie, został na ciebie nałożony wyrok
śmierci. Jednak ty nie dożyjesz jutrzejszego wschodu słońca, podczas gdy ja wtedy będę już daleko stąd. Bo wyrok na
ciebie wydałem ja, a w mojej osobie - sprawiedliwość. Masz racje.
Pisane mi zostać wiecznym tułaczem i uciekinierem. A śmierć będzie
zawsze szła obok mnie, lecz jako przyjaciel i sprzymierzeniec, podczas
gdy ciebie zabierze ze sobą jeszcze dziś - jako potępieńca!
Cienie zaczęły wychodzić z lasu i powoli zbliżać się do przerażonego ogiera.
-
Eter bywa naprawdę złym miejscem, przyjacielu. Niektórzy oddaliby
wszystko za możliwość wyrównania ziemskich rachunków. Właśnie im to
umożliwiłem...
Skinąłem głową, czarne demony skoczyły przed
siebie zasłaniając siwego konia. Cały las wypełnił wrzask bólu zlewający
się z histerycznym śmiechem.
Wszystko skończyło się bardzo szybko. Zbyt szybko.
Błysnęły
pełne wściekłości czerwone oczy. Siwe cielsko opadło na ziemię, a ja
poczułem ucisk w sercu, gdy mieszkająca w nim dusza stała się wolna.
Pod wpływem impulsu wyrwała do góry, a potem natychmiast rzuciła się na mnie.
Poczułem się tak, jakby stratowało mnie stado ciężkich kopyt, padłem bez życia.
Zemsta się dokonała.
***
Kiedy
otworzyłem oczy, wszystko mi się przed nimi zlewało. Znajdywałem się w
dziwnym miejscu, a jedynym, co mogłem odróżnić były wysokie, czarne
drzewa których korony znikały w podniebnej mgle.
Wyraźnie czułem czyjąś obecność, jednak niczego nie widziałem.
Musiałem teleportować się tu tuż przed atakiem, żeby ratować życie.
A więc stało się.
Traitor, ogier, z którym połączony byłem więzami przeznaczenia, nie żyje.
Kiedy chciałem wstać, poczułem silny ucisk w klatce piersiowej i nie słyszałem nic poza szumem własnej krwi.
Przez
pewien czas będą na zmianę szwankować wszystkie moje zmysły. Rozerwanie
więzów to zbyt poważna sprawa, aby nie pozostawiło żadnych śladów.
Później jednak będę znacznie silniejszy. Jego śmierć to moja wygrana. Podwójna wygrana.
Ponownie wyczułem czyjąś obecność, tym razem znacznie bliżej.
Moja
gardło zacisnęło się, a oczy zaszły mgłą. Ostatnie, co widziałem, to
czarna plama podobna do pantery, która powoli się do mnie zbliżała.
Chwilę później zdawało mi się, że stoi nade mną kary koń.
Zamknąłem oczy i nic już nie widziałem.
< Sharee, zrobisz mi ten zaszczyt? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz