piątek, 1 lipca 2016

Od Rohana CD. Seneiry

Pomimo tego, że nie prosiłem o pomoc to ją zaoferowała. Sama do końca nie wiedziała co mówić i jak się zachować. Byłem przyzwyczajony do takich reakcji. Jednakże i tak zachowała się inaczej niż wszyscy, których spotkałem na drodze. Dziwak, szaleniec, niezrównoważony, chory- określenia, które kiedyś tak bardzo wbijały mi się do głowy teraz stały się częścią mnie. Czymś co mieszka w moim mózgu i sam się z tym utożsamiam.
Zobaczyłem jak klacz odchodzi. Dopiero teraz uniosłem oczy, a one powędrowały za nią. Tak długo ją śledziły puki nie znikła z pola widzenia. Potem wróciłem do swojego dotychczasowego zajęcia.
***
Nienawidzę nocy. Nienawidzę dnia. Nienawidzę poranka i wieczoru. Nie jest na moją korzyść południe czy północ. Znowuż nie mogę spać, lecz tym razem nie śniłem ani minuty. Otwierałem oczy zaraz po tym jak je zamknąłem. Nie mogłem przypomnieć sobie gdzie ostatnio spałem. Jaka była to jaskinia i gdzie się znajdowała? I tak jej nie znajdę. Chyba, że przypadkiem. Wstałem, słysząc piszczenie w stawach jakbym był dwudziesto-paro letnim koniem z reumatyzmem. Nie czułem bólu, lecz nie mogłem ustać na nogach. Chwiałem się jak po przebiegnięciu maratonu. Popękane kopyta jeszcze bardziej mi to utrudniały. Pomimo tego zrobiłem krok. Kolejny. I kolejny. Znowu następny. Podparcie. I znów krok do przodu. Upadek. Powstanie. Krok. Zachwianie.
***
Doszedłem do jeziora, od razu upadając wśród zżółkłej trawy i kwitnącego tataraku. Jakoś ten teren się nazywał. Nie wiem. Nie potrafię sobie przypomnieć. Spojrzałem w taflę, która delikatnie zafalowała po wpływem wiatru. Zobaczyłem siebie. Nie wiedziałem jak nazywa się to miejsce, ale domyśliłem się, że to jest jedno z tych jezior, które emanują niezwykłością. Powiał wiatr. Jakże mocno chciałbym poczuć jego delikatne muskania po policzku, jak bawi się moją grzywą, jego ciepło w lato, a w zimę jak gryzie moją skórę.
-Dlaczego mi to robisz?- spytałem, lecz odpowiedział mi tylko szum. Była taka cisza, że spokojnie słyszałem bicie swojego serca. Powolne i mozolne, ale oddechu nie było.
-Dlaczego pozwoliłeś mi uciec? Wiedziałeś o tej cenie... Czemu mi nie powiedziałeś?- mówiłem z udawanym żalem, jednak nie czułem go- Wolałbym, tak jak inni, zabić swoją rodzinę niż tu być teraz taki- pokręciłem głową.
Ktoś znowuż tu stał. Izabelowaty kolor. Długa grzywa. Delikatny głos. Seneira.
Seneira?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz