Gdy zawodzisz się na kimś, przestajesz wierzyć w to, że gdzieś są inni, którym można zaufać. Wrzucasz wszystkich do jednego worka. Zamykasz się w swojej skorupie i trwasz.
Nie znam innego życia niż samotne. Kiedyś doświadczałem samotności w tłumie. Nie znam życia z innymi końmi. Wątpię, że ktoś zaakceptował by ślepego konia. Wątpię, że ktoś polubiłby chłodnego i złośliwego ogiera po przejściach.
Wątpię i dlatego żyję dalej w smutku i samotności. Boję się zaufać.
Ale mimo wszystko żyję dalej. Żyję bojąc się że gdy zaufam stracę i to życie.
A jednak.
A jednak dzisiaj ruszyłem się i myślałem nad swoją samotnią. Niestety nie widziałem innego rozwiązania jak znalezienie kogoś godnego zaufania. Na szczęście wyglądem kierować się nie mogę bo Ci fałszywi bywają piękni. Pierwsza zaleta nie posiadania wzroku.
Nawet nie wiem gdzie jestem. Nie wiem czy ktoś tu jest. Myślę, że jednak tak. Zaryzykuję więc i się przywitam.
Jeśli nikogo tu nie ma odpowie mi echo.
- Witaj. - rzucam spokojnie, starając się nie brzmieć jak stary zdrzęda
- Dzień dobry. - odpowiada mi głos klaczy. Chyba jest w niewielkiej odległości ode mnie. Nieco przede mną.
- Nowa czy stara członkini? - pytam, czym pewnie dziwię klacz. Dotąd pewnie pierwszym o co ją pytali było imię.
- Powiedzmy, że tutejsza. - odparła samica
Nie dopytywałem się o co jej chodzi. Uznałem po prostu, że to nie ma sensu.
Podświadomie wyczułem, że klacz coś trapi. Że usilnie patrzy w jedną stronę jakby sprawdzając, czy gdzieś tam nie czai się jakieś zło.
- Coś się stało? - spytałem cicho, nawet nie wiem czy mnie usłyszała - Coś tam jest?
Vendela von Meteorite?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz