Przez chwilę nie wiedziałam co robić, gdy Altair nie pojawił się nad wodą. Zanurzył się i... już nie wynurzył. Spanikowana zanurkowałam w zimną wodę, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć. Szukałam, szukałam, nie musiałam się wynurzać, ale i tak go nie widziałam. Wynurzyłam się, wystraszona. Mógł się utopić. Mógł wpaść na jakieś skały. Coś mogło go wciągnąć pod wodę. Nie było go. Wyszłam, cała się trzęsąc z zimna i żalu. Nie mogłam się ruszyć. Powoli do mnie dochodziło. Nie mógł żyć. Za długo był pod wodą. Nie miał żywiołu wody, ani mocy takiej jak ja. Potrzebował powietrza, aby żyć. Nie miał szans. Poczułam łzy w oczach, zamrugałam jednak aby się ich pozbyć. Po chwili i tak płynęły po policzkach, żłobiąc drogę w mojej sierści. Wzięłam głęboki wdech, żeby się uspokoić. Kolejny. I następny. Po kilkunastu dopiero się udało. Altair nie żyje. Zadrżałam, słysząc swoje myśli. Przeze mnie.
Powoli, chwiejnym krokiem, ruszyłam przed siebie dróżką, którą tu przyszłam. Nie "my". "Ja". Po kilku godzinach doszłam do jakiejś jaskini. Stanęłam przed nią i zamarłam nie będąc w stanie się ruszyć. Stał tu, a w jego oczach ujrzałam żal i troskę.
- Hej... - odezwał się zmieszany
W gardle wezbrał mi szloch. Podbiegłam do niego i przytuliłam się. Płakałam. Żył. Był prawdziwy. Ulga, którą poczułam, nagle zmieniła się w złość.
- Myślałam, że nie żyjesz! - odsunęłam się, patrząc na niego oskarżycielsko - Obwiniałam się, że to moja wina! Wiesz, co przeszłam? Myślałam, że... że... - głos mi się załamał
(Altair?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz