Często idę odwiedzić moją przyjaciółkę, by wspierać ją w chorobie. Lecz najczęściej natrafiam na zamknięte drzwi. Zmuszony jestem zawrócić. Nieco rzadziej trafiam na pustą jaskinię. Gdy wreszcie się widzimy rzucamy parę oklepanych wyrażeń, krótko mówimy o pogodzie i na tym koniec. Staram się ją rozśmieszyć ale spogląda na mnie nieco poirytowana. Nie jest to jednak ta irytacja tak typowa dla Firahees. Wygląda jakby chciała się mnie jak najprędzej pozbyć. Czy nie widzi, że chcę dobrze?
Czy poza tym brak mi innych towarzyszów? Jak widać. Nie udało mi się z nikim bliżej zaprzyjaźnić. Ostatnio była fala odejść, więc pewnie wielu odeszło. Wiele dusz, których osobowości mogły być co najmniej ciekawe.
Spacerując po terenach słyszałem tylko naturę. Doprawdy, obawiam się, że wielu członków stada zapadło na chorobę zwaną ciszą.
Przymknąłem oczy, by poczuć świat całym sobą. By poczuć, że jednak żyję. Że żyję tu i teraz i powtórki nie będzie.
Nagle ciszę przerwało skomlenie. Otworzyłem oczy. Przede mną ni stąd ni zowąd ukazała się zgraja wrogów ostrząca sobie kły na moje ciało.
Jak zwykle zbyt wiele się nie zastanawiając używam swej mocy i po chwili wilki wirują w powietrzu. Spadają gdzieś za mną, nic im nie jest choć dalej warczą. Już chcę ruszyć ale zatrzymuje mnie błagalny głos. Odwracam się szybko i zamieram. Moja moc sprowadziła na gniadą klacz nieszczęście. Teraz wilki obserwują ją. Mają ją na celowniku swoich kłów.
- Ehe, hola! Niech panna ucieka, bo zaraz się panną posilą na obiad! - wołam nerwowo w kierunku klaczy.
Popatrzyła na mnie smutno, jak widać z jakiegoś powodu nie może zastosować się do rady.
Skupiam swój żywioł, choć wyraźnie szarpią go nerwy. Unoszę się w powietrzu modląc się by zgodnie z mym życzeniem i klacz się uniosła. Udaje się. Krzyczy ze strachu, pewnie do końca nie rozumiejąc co się dzieje.
Lecimy z zawrotną szybkością nad terenami stada. Jeśli dobrze wyceluję to wylądujemy na Mglistej Polanie.
Oczywiście coś idzie mocno nie tak. Klacz traci kontakt z moimi mocami i leci w dół. Jej krzyki dudnią mi w uszach. Nie myśląc zbyt wiele i ja zaczynam spadać. W locie w dół wyprzedzam klacz i uderzam jako pierwszy o ziemię. Na szczęście mam już magiczną odporność na tego typu upadki. Klacz spada na mnie. Szybko wstaje i spogląda na mnie z przerażeniem. Kręci mi się w głowie. Straciłem dużo siły jednak udaje mi się wstać na nogi.
- Przepraszam za niedopracowane lądowanie, ale szczerze nigdy nie kierowałem dwoma osobami podczas lotu. Jam Hagar a panna jak się zwie? - pytam
Kiara?
Jak zwykle zbyt wiele się nie zastanawiając używam swej mocy i po chwili wilki wirują w powietrzu. Spadają gdzieś za mną, nic im nie jest choć dalej warczą. Już chcę ruszyć ale zatrzymuje mnie błagalny głos. Odwracam się szybko i zamieram. Moja moc sprowadziła na gniadą klacz nieszczęście. Teraz wilki obserwują ją. Mają ją na celowniku swoich kłów.
- Ehe, hola! Niech panna ucieka, bo zaraz się panną posilą na obiad! - wołam nerwowo w kierunku klaczy.
Popatrzyła na mnie smutno, jak widać z jakiegoś powodu nie może zastosować się do rady.
Skupiam swój żywioł, choć wyraźnie szarpią go nerwy. Unoszę się w powietrzu modląc się by zgodnie z mym życzeniem i klacz się uniosła. Udaje się. Krzyczy ze strachu, pewnie do końca nie rozumiejąc co się dzieje.
Lecimy z zawrotną szybkością nad terenami stada. Jeśli dobrze wyceluję to wylądujemy na Mglistej Polanie.
Oczywiście coś idzie mocno nie tak. Klacz traci kontakt z moimi mocami i leci w dół. Jej krzyki dudnią mi w uszach. Nie myśląc zbyt wiele i ja zaczynam spadać. W locie w dół wyprzedzam klacz i uderzam jako pierwszy o ziemię. Na szczęście mam już magiczną odporność na tego typu upadki. Klacz spada na mnie. Szybko wstaje i spogląda na mnie z przerażeniem. Kręci mi się w głowie. Straciłem dużo siły jednak udaje mi się wstać na nogi.
- Przepraszam za niedopracowane lądowanie, ale szczerze nigdy nie kierowałem dwoma osobami podczas lotu. Jam Hagar a panna jak się zwie? - pytam
Kiara?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz