Zacząłem grzebać w ziemi dosłownie jak pies, nie przejmując się przechodzącymi tuż obok końmi, które patrzyły na mnie jak na wariata, który z powodu samotności wpadł w obłęd i przydałby mu się psychiatra. Chociaż mi od samego początku przydałby się porządny lekarz. Sam czasem zauważam jakie głupoty robię będąc dojrzałym koniem, któremu totalnie nie wypada staczanie się z górki na jezioro obmarznięte lodem pod koniec stycznia, gdzie to wiadomo, że lód jest najmniej stabilny. Nawet głupi wiedziałby, że pod takim ciężarem nie wytrzyma. Wpadłem wtedy w wodę, o mało się nie utopiwszy. Przeziębienie murowane.
Nagle usłyszałem radosny, żeński głos, który oczekiwał poznania mnie. Podniosłem głowę, stawiając wysoko uszy, a moje oczy zabłysły jak nigdy dotąd.
-Tak!- krzyknąłem jak opętany i podbiegłem do klaczy, robiąc wokół niej kółko i zatrzymując się niedaleko niej- Wybawiłaś mnie z rąk Persefony. Już myślałem, że zakopię się w tej dziurze żywcem z nudy. Nie żebym nie miał nic do roboty- udawałem, że mam dużo spraw na głowie- ale oczywiście jasne, że z chęcią cie poznam. Martel. Nie dawno dołączyłem, właściwie miesiąc temu, ale tereny mam już oblatane. Ty też dołączyłaś dosyć dawno chyba, zresztą nie wiem. Pewnie zaproponujesz żebyśmy się gdzieś przeszli, ale to tak nie wypada klaczy pierwszej, wiec może ja zaproponuje...- w tym momencie przerwałem- Wybacz, za dużo gadam- wziąłem głęboki oddech, gdyż zabrakło mi tchu podczas tej długiej wypowiedzi.
Lilith?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz