sobota, 6 lutego 2016

Od Dust Bolta do Troi

Miałem już dość ciągłego włóczenia się po świecie bez celu. Sroga zima zaczęła dawać się we znaki. Myśląc, że przetrwam ją bez problemu, bardzo się myliłem. Temperatura wciąż spadała, a ja nie nadal nie znalazłem schronienia. Od kilku dni bezskutecznie szukałem jaskini, w której mógłbym bezpiecznie przenocować. Bardzo przemarzłem i traciłem nadzieję na jakikolwiek ratunek. Zaczynałem powoli przygotowywać myśli do możliwości zamarznięcia. 
Szedłem ścieżką przez las dość szybko, by jakoś się zagrzać. Nie wiedzieć kiedy przyśpieszyłem, zacząłem kłusować. Moje kopyta lekko rozjeżdżały się na pokrytym cienką warstwą lodu podłożem. Droga ciągnęła się w nieskończoność, co niezbyt mi sprzyjało, ponieważ słońce dawno zaczęło zachodzić. Byłem wycieńczony brakiem snu i ciągłą wędrówką. Zwolniłem kroku i bezradnie parsknąłem. Chciałem już upaść, aby kilka godzin później na zawsze zamknąć oczy. 
Zatrzymałem się. Rozejrzałem dookoła. Było ciemno, ale dostrzegałem poszczególne kształty. Kątem oka zauważyłem ruchomy obiekt. Zastrzygłem uszami i wytężyłem wzrok. ''Zapewne sarna'' -pomyślałem, lecz po chwili usłyszałem ciche parsknięcie. To był mój ratunek, musiałem udać się w stronę konia, by przeżyć tę noc. Niepewnie postawiłem krok, chcąc zostać niezauważonym i nieusłyszanym. Powoli stąpałem w stronę wybawiciela. Niestety koń zaczął się oddalać. Klacz. Byłem wystarczająco blisko, by do moich nozdrzy dotarła charakterystyczna woń. Szła pewna siebie w nieznanym mi kierunku. Las gęstniał, a możliwości moich oczu powoli się ograniczały. 
Przed moimi oczyma pojawiła się jaskinia. Klacz rozchyliła zatykające wejście gałęzie sosny i weszła do niej, oczywiście poprawiając konary. Westchnąłem. Przecież nie mogłem wparować jej do mieszkania.
Zbliżyłem się. Położyłem się metr od 'drzwi' z zamiarem kulturalnego zapukania i poznania jednego z obywateli tego kraju nazajutrz rano. Od jaskini biło przyjemne ciepło, które choć trochę ogrzewało zmarzniętego mnie. Było cholernie zimno, późno, a na dodatek mocno sypiący śnieg robił powoli ze mnie bałwana. Ułożyłem się chcąc zasnąć. Zamknąłem oczy. ''Jeśli zamarznę to zamarznę, trudno. Jak nie, to też trudno. Trudno się mówi'' - pomyślałem. Powoli byłem już w głębokim śnie. 
W śnie miałem wrażenie, że ktoś ciągle mnie obserwuje. Otworzyłem oczy, zabiła w nie oślepiająca jasność słońca. Podniosłem głowę. Ujrzałem -jak się okazało gniadą- klacz. Przeraziłem się. Odruchowo wstałem i zacząłem się cofać. 
-Ja.. Ja..- jąkałem się, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. 
-Śledziłeś mnie i postanowiłeś czyhać aż wstanę i wyjdę z jaskini, tak? -warknęła w moją stronę.
-Nie. Było mi zimno, ale nie chciałem włazić bez zaproszenia do mieszkania, więc przespałem się na zewnątrz, by rano móc...
-Myślisz, że wpuszczę obcego ogiera do swojej jaskini? Dobre! 
-Dust Bolt, madame, teraz już nie obcy. -mówiąc to, ukłoniłem się na wznak szacunku. -I tak, liczyłbym na to, bo mamy jakieś minus dziesięć stopni. 

<Troja?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz