niedziela, 7 lutego 2016

Od Dust Bolta CD Troi

Spojrzałem na klacz próbując ukryć zażenowanie. ''Na prawdę? Niańczyć? Mnie..?''.
-Nie musisz mnie niańczyć, ani się mną opiekować, nie potrzebuję tego. Potrafię sobie poradzić sam, żyję tak już od przeszło 4 lat. W tym roku strzeliło mi coś do łba i postanowiłem opuścić zamieszkiwane dotychczas tereny, na rzecz... przygody? Jak widać zabłądziłem, a zima niestety daje w kość. Nie spałem od kilkudziesięciu godzin, ciągle przemierzam drogi, łąki, pola, lasy w poszukiwaniu miejsca, w którym mógłbym przetrwać tę niewdzięczną porę roku. Kiedy nastąpi odwilż, znów zacznę wędrować. 
-Mądrze wybierać się w podróż zimą, doprawdy.
Prychnąłem pod nosem mrużąc oczy. 
-A panienka? Czemu na takim odludziu siedzi? Przecież tu nawet diabeł nie zawędruje.
-A ty jednak zawędrowałeś. 
-Z konieczności.
-Jeżeli mamy tak rozmawiać, zawsze możesz zostać na dworze. Idź dalej szukać przygody, wędrowniku. 
Odwróciłem wzrok i zamilkłem. Nie było sensu wdawać się w kłótnię, a zwłaszcza dlatego, że wychodząc na kolejne kilkanaście godzin, naraziłbym się na odmrożenia, w najgorszym wypadku śmierć. 
Skubnąłem odrobinę siana, z którego usłane było moje posłanie. Nim się obejrzałem zeżarłem, całe swoje prowizoryczne łóżko. 
-Emmm...? Mógłbym trochę tego siana z beli...? -zapytałem nieśmiało.
-Tak, już mówiłam. Weź. 
Wstałem i podszedłem do góry wysuszonej trawy. Chwyciłem w pysk dość dużo tego cudownego, jadalnego materiału, z którego chciałem ponownie zrobić legowisko. Przeniosłem go w odpowiednie miejsce i równomiernie roztrzepałem. Ubiłem kopytami i znów podszedłem do bali. Tym razem chwyciłem trochę siana po to, by rzucić nim w naburmuszoną klacz. Zamachnąłem się, a odrobina jedzenia spadła na pysk leżącej nieopodal kobiety. Zaśmiałem się pod nosem widząc ją, komicznie wyglądającą. 
-Ha, ha. Bardzo śmieszne... 
-Oj już nie bądź taka sztywna, nie jestem wrogiem, którego wkrótce masz unicestwić. -podszedłem bliżej i zdjąłem delikatnie siano z jej głowy. 
Położyłem się obok. 
-Odsuń się, tam masz swoje miejsce. -mówiąc to wskazała na ciemną część jaskini.
No cóż, nie chciałem zostać wyrzucony na zbity pysk, ani  chamsko się zachować więc uszanowałem słowa klaczy, wstałem i udałem się na swoje miejsce. Ułożyłem się wygodnie na sianie i zamknąłem oczy.
-Masz zamiar spać o tej godzinie? -usłyszałem melancholijny głos. 
-A cóż mam ze sobą począć? 
Na tym nasza rozmowa się zakończyła. Chwilę później zasnąłem.
Do moich oczu docierały pierwsze promienie porannego słońca. Niechętnie je otworzyłem i rozejrzałem się. Klacz o nieznanym mi imieniu jeszcze spała. Kazała wynieść mi się nazajutrz, więc wstałem i po cichu udałem się do wyjścia. Odsunąłem gałęzie i wyszedłem. W moją twarz zawiał ciepły wiatr. Nie było tragicznie, pogoda idealna.
Ruszyłem przed siebie. Nie musiałem iść długo. Zobaczyłem darmową wyżerkę - paśnik. Sianem nie zaspokoiłem głodu więc bez zastanowienia rzuciłem się w stronę rozrzuconych marchwi, jabłek i innych cudów, które mogłem jeść jedynie latem. Nie musiałem długo stać nieopodal paśnika, po chwili usłyszałem strzał. No tak, dokarmianie w zamian za mięso leśnych zwierząt. Nie ze mną takie numery. Napchałem pysk marchewkami i uciekłem. Myśliwi mogli się najeść - własną głupotą. 
Niosąc marchewki i przemierzając las już w spokoju, nie zauważyłem, że znów zbliżam się w kierunku jaskini klaczy o niebiańskim głosie. Pomyślałem - odwdzięczę się jakoś, chociaż głupią marchewką. 
Niepewnie wszedłem do jaskini. Klacz nadal leżała na swoim miejscu, aczkolwiek nie spała. Rzuciłem jej pod nogi marchewki.
-To dla mnie? -skrzywiła się.
-Tak. 
-Ale.. One ociekają śliną. Weź je ode mnie. 
Wstała z grymasem i odsunęła się. Prychnąłem. No cóż, skoro się brzydzi, nie moja sprawa. Chciałem już udać się w stronę wejścia, ale pod moimi nogami przebiegł zając. 
-Zając? -zdziwiłem się.
-No wpadł sobie do jaskini, jemu daj te swoje marchewki. 
Nie musiałem odpowiadać, królik natychmiast porwał pomarańczowe warzywo i uciekł. Zdążyłem mu jedynie zasadzić kopa w doo.. w zad. 
-Złodziej... Jakie te zają[on]ce niewychowane są w dzisiejszych czasach...- westchnąłem udając niezadowolenie. Po chwili jednak mrugnąłem do klaczy i się uśmiechnąłem.-Muszę już iść madame, miło było poznać. 
Ruszyłem w stronę wyjścia.
-Czekaj. -usłyszałem.

<Troja?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz