- Mamo, tato! - krzyczę do rodziców, chcąc się do nich wyrwać, lecz nie mogąc tego zrobić ze względu na pnącza, owijające się dookoła moich nóg.
Dwa konie, które wołałem niechętnie uniosły głowę patrząc na mnie ze znudzeniem. Nie poznają mnie?? Nie, to złudzenie! Zaraz ruszą w moim kierunku z radością! Myślę tak, chociaż się boję.
Dwa konie opuściły głowę i pełnym pogardy tonem powiedzieli:
- Nie chcemy Ciebie.
To niepodobne do nich. Bywałem wkurzający ale mnie kochali! Chyba...!
- Rahees! Chodź do mnie! - przywołuje moją przyjaciółkę.
Nie ruszyła się ani trochę. Tylko odpowiedziała z nienawiścią:
- Spadaj upierdliwcu, ja tylko udawałam, że Cię lubię.
Zaczęła się śmiać. Myślałem, że pęknie mi serce. Kobieto, dlaczego? Dlaczego mnie zraniłaś?
- Dlaczego? - rzucam szybko, spodziewając się kolejnego ciosu.
- Bo fajnie jest zranić kogoś takiego jak Ty. - prycha Firahees i znika. Tak samo jak rodzice.
Łkam... Nikomu nie potrzebny! Nikt mnie nie lubi. Dlaczego?
Zostałem tu tylko ja i ta klacz.
- Zapłata. - słyszę jak mówi.
Odwracam się do niej. Jest jedyną, którą widzę. Jestem już taki smutny.
- Rób co chcesz. - rzucam.
- Potem się jeszcze z nimi spotkasz. - dodaje jeszcze klacz - To była tylko taka przystawka.
Sharee?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz