W czasie trwania mojej długiej i ciężkiej choroby - mocnego zapalenia stawów w nogach - nie wychodziłam z jaskini. Ze stada znałam tylko moją siostrę, alfę oczywiście i medyczkę, która się mną opiekowała. Dziś pierwszy raz od miesiąca stanęłam chwiejnie na nogach, bólu nie było czuć, ale moja sprawność w nogach była znikoma. Moje kopyta ślizgały się po gładkim, kamiennym podłożu. Lekko próbowałam zgiąć nogi i pewnie posunęłam przed siebie. Potem zaczęłam już stawiać małe kroczki potykając się od czasu do czasu. Nauka chodzenia od nowa, ech... Wszystkiemu przyglądała się moja siostra śmiejąc się podle. Miała w naturze swoją złą szczerość, którą wykorzystywała przy każdej możliwej okazji. Spojrzałam na nią z wyrzutem. Forgotten przybrała nieco na masie, nie wspominając już o tym, że zawsze była klaczą o szlachetnej arabiej budowie. Ja zaś - wysoka, smukła klacz o prostym profilu głowy i grzbietu - wychudłam i mój grzbiet zapadł się. Zamyśliłam się i z chęcią zerwałam kępkę świeżej trawy. Wreszcie mogłam zerwać ją sama, a nie dostawać pod nos, jak to zwykle było podczas mojej choroby. Z każdym krokiem czułam jeszcze ten sam ból, niechętnie zginałam nogi, które były jeszcze sztywne. Byłam pewna, że gdyby pojawiłoby się niebezpieczeństwo - zginęłabym na miejscu. Nie próbowałabym uciekać, to byłby większy ból i cierpienie, niż rozszarpanie żywcem przez watahę wygłodniałych wilków szukających sobie zapasów na srogo zapowiadającą się zimę. Tylko to mnie pocieszało - nadchodzi zima. Moja ulubiona pora roku, kiedy to jest zimno i zazwyczaj pada śnieg. Wreszcie to świeże powietrze, które wdychałam w wielkich ilościach z uporem przez jakiś czas... Z tych myśli wyrwała mnie Forgotten. Odwróciłam się powoli i jęknęłam z bólu, ale mimo wszystko uśmiechnęłam się. Za jakieś kilka tygodni wszystko się unormuje, o ile przeżyję. Ale muszę rozruszać nogi, to najważniejsze. Sunęłam w stronę mojej siostry, która najprawdopodobniej wołała mnie. Jednak po jakimś czasie zorientowałam się, że ona wołała do kogoś, może do innego konia? Albo przeganiała króliki, które ostatnio kradły zapasy marchwi z mojej małej 'spiżarni', którą postanowiłam zrobić w swojej jaskini? Odwróciłam się znowu, zaczęłam myśleć, jak to będzie wspaniale, kiedy moje nogi wrócą do dawnej formy...
- Averse!
Krzyknęła z wyrzutem i złością Forgotten Emerald Rain. Westchnęłam i znowu skierowałam się w kierunku klaczy.
- Tak?
Powiedziałam, kiedy byłam już wystarczająco blisko.
- Przestań marzyć, zimno z pewnością źle wpłynie na twoje stawy. Idź lepiej do jaskini.
Usłyszałam głos medyczki. Jak ona się nazywała, hmmm...
- Dobrze...Vendelo.
Przypomniało mi się to imię po prostu w ostatnim momencie, kiedy mogłam jeszcze jakoś to dopowiedzieć, żeby nie wyszło na to, że zapomniałam, jak nazywa się moja opiekunka podczas morderczej walki z zapaleniem. Dość pospiesznie udałam się do jaskini, gdzie palił się jeszcze ogień. Było tam duszno i ciepło - w sam raz po takim zimowym spacerze. Położyłam się i zasnęłam po kilku minutach od zmrużenia oczu. Obudziłam się wcześnie rano.
Do działania zachęciło mnie dopiero porządne burknięcie mojego żołądka, który kurczył się niemiłosiernie. Zerwałam się na nogi zapominając, że choroba dawała jeszcze po sobie znaki. Syknęłam, ale postanowiłam wyjść z jaskini i w spokoju udać się do jednego z moich bardziej lubianych terenów, gdzie zazwyczaj posilałam się. Była to Jesienna Ścieżka. Moja jaskinia właściwie znajdowała się na skraju tego terenu. Znalazłam jakąś jabłoń, na której wisiały wielkie, lekko przejrzałe już jabłka. Nie sięgałam do najniżej wiszącego, gdyż inni członkowie stada nie chcieli zadawać sobie zbędnego trudu i każdy rwał owoce z niższych gałęzi. Nie zwracając już zupełnie uwagi na ból, wspięłam się powoli na tylne nogi i po chwili miałam już w pysku pierwsze jabłko. Z ciężkością opadłam na cztery kopyta, ból, ból i jeszcze raz ból. Trudno. Wspięłam się tak jeszcze dwa razy i zaprzestałam na takim śniadaniu. Przypomniałam sobie o wczorajszym poleceniu medyków, by zrobić miksturę na niestrawność, gdyż kilka koni właśnie na nią cierpi, a zapasy leków kończą się. Ze spokojem chodziłam po terenach doskonale wiedząc, gdzie rośnie dana roślina. Do leku używaliśmy imbiru, który rósł blisko osad ludzkich, gdyż była to bardziej ludzka niż magiczna roślina. Później kilka magicznych kwiatów, zwanymi Hanami. Hany rosły bujnie nad Magiczną Zatoką i mają idealne działanie na problemy trawienne, a w mniejszych ilościach zwiększają odporność. Zerwałam też kilka kępek rumianku i świeżą marchew. Udałam się do mojej jaskini i zaczęłam mieszać wszystko z wodą w specjalnym kubku na mikstury i napary. Imbir i marchew musiałam poprzednio rozgnieść, a Hany oraz rumianek wrzuciłam po prostu do tej samej wody. Podgrzałam wszystko na ogniu. Nagle usłyszałam dość wyraźne pukanie. Zdziwiłam się, ale wyjrzałam z jaskini. Stał przed nią dość rosły ogier rasy fryzyjskiej. Był najwyraźniej trochę speszony, ale ja jak zwykle jeszcze bardziej.
- Averse Emerald Rain...?
Spytał patrząc się na mnie nietypowym wzrokiem.
- Tak, to ja. Averse.
Próbowałam się nie denerwować, jak przy każdym poznaniu i rozmowie z ledwo poznanym koniem.
- Jestem Karino. Miałem polecenie, przekazać ci od Vendeli wiadomość.
Powiedział już bardziej opanowanym i przesyconym dziwną słodyczą głosem. Uśmiechnęłam się lekko i wzięłam list.
- Wejdź, proszę.
Mruknęłam, a Karino stanął blisko ognia, na którym grzała się mikstura. Z zaciekawieniem patrzył na to niecodzienne dla nie-zielarza zjawisko. Ja przeczytałam list:
Droga Averse!
Chciałam tylko przypomnieć, iż bardzo pilnie potrzebujemy pomocy wszystkich zielarzy, więc gdybyś któregoś z nich spotkała - koniecznie powiedz mu o zaistniałej sytuacji! Nasi pacjenci zaczynają naprawdę cierpieć, a my jesteśmy o ostatniej kropli mikstury na niestrawność, która nie działa tak dobrze jak wersja z imbirem, więc proszę abyś go dodała do swojej mikstury. Poza tym proszę też, abyś do jutra nam dostarczyła naczynie, które rozlejemy na około 100 dawek leku.
Vendela.
Skończyłam czytać i usłyszałam głos ogiera:
- Co to właściwie jest?
Spytał z ciekawością robiąc kilka kroków w stronę mikstury.
- Lek na niestrawność.
Uśmiechnęłam się, gdyż znalazłam jakiś wspólny temat, co z pewnością mnie rozluźni.
- Jesteś medyczką?
Odpowiedział mi drugim pytaniem.
- Nie, zielarką. Dostałam właśnie polecenie od medyczki Vendeli, aby przygotować tą miksturę już na jutro, więc musi się ona już grzać.
Dochodziło południe. Zrobiło się trochę cieplej, niż przed godziną, kiedy to zbierałam roślinność na leki. Zastanawiało mnie tylko jedno.
- A ty? Na jakim stanowisku jesteś?
Podniosłam wzrok i stanęłam obok wyższego o kilka centymetrów ogiera.
- Strażnikiem.
Odpowiedział tylko.
- Ciekawy zawód.
Odmruknęłam, bo zastanawiałam się z początku, czy też nie zostać strażniczką. Ale wyszło na to że jestem delikatną klaczą nie nadającą się nawet w najniższym stopniu na zawód militarny.
- Idziesz przejść się po Jesiennej Alei?
Zaproponowałam, kiedy sama miałam taki zamiar.
<Karino?>