Przez długi czas bezskutecznie usiłowałem odnaleźć mojego ojca, czy chociażby innego członka stada, do którego niegdyś zależałem.
Jakiś czas temu trafiłem na nowe, nieznane mi równiny. Wiedziałem jedno, że znajduję się z dala od mojego domu i dawnego życia. Z jednej strony bardzo chciałem wrócić do mojej „rodziny”, jednak nie tęskniłem za życiem pod ciągłą presją. Podobało mi się to, że nareszcie to ja mogłem decydować o swoim losie. Brakowało mi jedynie towarzystwa, kogoś, komu mógłbym się wyżalić, czy chociaż opowiedzieć jak spędziłem swój dzień.
Jak zawsze szedłem przed siebie, jednak moją drogę przeciął dość gęsty las. Bez chwili zawahania wszedłem w jego głąb. Powietrze było niezwykle orzeźwiające, jednak wyczułem coś bardzo niepokojącego. Moją uwagę przykuł cichy śmiech, a następnie szelest powietrza pod moimi nogami.
- Nie boję się duchów – odrzekłem pewnie. Była to całkowita prawda. Zmarłych widzę od urodzenia. Na początku nie było to nic przyjemnego, jednak dusze, które kiedyś odeszły mają do powiedzenia znacznie ciekawsze rzeczy niż Ci, którzy jeszcze żyją.
Zobaczyłem koniec lasu, a tam siwego konia. Stanąłem jak słup. Był to pierwszy koń, prócz mnie samego, którego widziałem od czasu rozpoczęcia mojej wędrówki. Ruszyłem pewnym krokiem.
- Jesteś tutaj sama? – zapytałem trochę niepewnie.
- Sama? Nie, znajdujesz się na terenie mojego stada. – Odparła spokojnie.
- Macie tutaj niezwykłe tereny – powiedziałem odwracając się w stronę lasu – pozwolisz, że zostanę tutaj na trochę? – dodałem z uśmiechem.
< Havano c:?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz