Nowe miejsce. Nie przywykłam jeszcze do niego całkowicie, albowiem czuję już krzepiące zimno przyzwyczajenia. Postawiłam kilka wolnych kroków przed siebie. Odwróciłam powoli głowę. Obok mnie przebiegła kłusem klacz alfa. Zwali ją Havana, o ile ma pamięć nie myli mnie. Zdążyłam ją już poznać, istna ciekawa, milutka osóbka...ja również taka byłam. Wczoraj. Dzisiaj już mogę wreszcie być sobą, tą prawdziwą Zapomnianą. Forgotten. Na tą myśl uśmiechnęłam się podle, uwielbiam być sobą, kiedy nie mam do nikogo żadnych interesów. Teraz mogę być tą żmiją, zmorą, podłą... Niestety, bez znajomości terenów bezradną niczym cielę. Moja mina zrzedła, kiedy umysł uświadomił sobie o tym i zaczęłam bezradnie kręcić się w poszukiwaniu Averse. Gdzieżże to była jej jaskinia...? Chyba kilkanaście metrów na południowy - zachód, po czym kolejne kilkanaście na wschód i te parę kroczków na południe. Kierowałam się według własnej orientacji w terenie i intuicji. Po kilku minutach natrafiłam na klacz o płomiennozłocistych włosach, tak, tak, oto i nasza zguba...
- Widocznie już zdążyłaś się nieco oswoić z tymi terenami. Pewnie też poznałaś wczoraj kilka...
Zaczęłam bez niepotrzebnych powitań. Młodsza klacz odwróciła się w moją stronę. Od razu widocznie zorientowała się, że to ja, ponieważ nie zlękła się. W innym przypadku byłaby przerażona taką gadką, jak moja...
- Tak, tak. - odpowiedziała prosto - Pewnie chcesz, aby cię oprowadzić?
Zgadywała. Zamyśliłam się chwilę niby to zwracając chwilowo uwagę na coś innego. Po chwili znów odwróciłam głowę w stronę Averse.
- Oprowadzić, powiadasz...? Za wiele powiedziane. Mogłabyś choć pokazać ich położenie, bez zbędnego gadania.
Mruknęłam ukrywając zadowolenie, że udało jej się odgadnąć o co mi chodzi.
- Dla mnie nie musisz być być taka tajemnicza. No, chodź.
Pogoniła mnie Westchnęłam i z niezadowoleniem zaczęłam mówić do niej, jak zwykle. Jak do przyjaciółki, jedynej, którą miałam. Jak do siostry.
- No dobrze.
Wymusiłam uśmiech lecz z czasem był już naturalny. Oprowadziła mnie po tych terenach, która sama zdążyła poznać dając tylko do tych niebezpiecznych małe wskazówki. Popatrzyła na mnie.
- Wyglądasz tak zimno, nawet z uśmiechem. Brakuje ci czegoś.
Podbiegła do mnie i położyła łeb na mojej szyi. Cofnęłam się gwałtownie zaskoczona. Ale spróbowała raz jeszcze i tym razem już mogła mnie przytulić.
- Wiesz, ty może nie wiesz, czym jest miłość. Ale ja wiem jedno: zawsze będę cię kochać. Nawet jak będziesz tą podłą Forgotten.
Te słowa z początku nie mogły dotrzeć do mojego zmrożonego nieczułością umysłu. Jednak, kiedy oswoiłam się z tą myślą, nie mogłam uwierzyć, że nasza więź jest tak mocna. Nie jestem złą z wyboru. Tylko z natury. A każdą naturę można przełamać. Jednak, ja nadal dla innych będę sobą. Chyba, że również mnie pokochają...
- Na-naprawdę?
Wydusiłam z siebie. Averse przytaknęła tylko i po chwili poszłyśmy obydwie w swoje strony. I teraz również jestem tą złośliwą duszą mogącą zabić w każdym momencie, jednak moje ciało jest przesycone radością. Jest to jednak krucha odmiana radości. Jedno zirytowanie i zapomnę o tym miłym wydarzeniu. Niestety, stało się właśnie to, iż wpadłam we wściekłość. Powodem był najzwyklejszy w świecie hałas.
Co to, jakieś zebranie źrebców? - pomyślałam i zacisnęłam zęby. Strzeliłam między kilka młodszych klaczy magicznym pociskiem. Przedziurawił potężne drzewo między nimi na wylot. Cisza. Przerażająca cisza. Podeszłam do grupki niby to spokojnie. Kiedy stanęłam przed nimi użyłam mocy furii, by wyglądać przerażająco. Otworzyłam nagle oczy. Źrenice były dwa razy większe, uśmiech niesamowicie złośliwy, a moje ciało było sztywne i wydawało się mocne, niczym ze stali.
- Może ciszej, dziewczyny?
Powiedziałam z udawaną troską, co zabrzmiało tak jak miało - straszliwie ironicznie. Klacze nie zrobiły ani kroku w przód. Nagle drgnęłam i rozluźniłam się. Popatrzyłam wyczekująco w ich stronę. Nadal bały się zrobić choćby krok w którąkolwiek stronę.
- Radzę opuścić to miejsce, ale rozumiem to, że nie jest ono tylko moje. Możecie tu zostać na pewne ryzyko...
Chciałam mówić dalej, ale klacze wynosiły się już stąd. Chciałam jeszcze dodać, że mają się zastanowić, zanim wejdą w drogę samotnikowi, albowiem są nieprzewidywalni, ale nadarzy się jeszcze z pewnością okazja, by się o tym przekonały. Prychnęłam i wyżyłam się jeszcze na innym drzewie wbijając w nie magią lewitujące sztylety, które ułożyły napis Forgotten. Zadowolona ze swojego pomysłu udałam się dalej. Wydawało mi się, że kiedy tylko tędy idę wiatr cichnie, gaśnie słonce, chmury rozpływają się i wszystko milczy, jakby się bało. Stanowczo, zadowalające... Nagle zauważyłam jeden obiekt wywołujący chaos w moim świecie złej harmonii...
<Ktoś raczyłby dokończyć?>