Westchnęłam cicho. W sumie musiałam przyznać rację ogierowi, miał sporo racji. Miałam jednak trochę inne zdanie, szczególnie jeśli chodziło już o prawdziwie partnerski związek. Czyli taki w którym chciałabym być. Marzenie, którego nic nie zabije i którego żaden nie spełni.
- Tylko tyle? - spytałam nieco zawiedziona, choć to była tylko gra. Uważałam, że nie powinnam zmieniać się na łagodną Midway, chwalącą każdego, na lewo i prawo.
- Tylko tak odpowiesz? - parsknął również zawiedziony choć w tym przypadku nie byłam pewna odnośnie tego, czy to prawda czy nie. Spojrzałam na niego zadziornie i uśmiechnęlam się.
- Nie...Generalnie na początku to ogiery mają trudniej. - zgadzam się z nim w końcu, choć niechętnie - Ale później to my mamy gorzej...- tu przerwalam wypowiedź, nie wiedząc czy mam kontynuować.
- Mów dalej. - polecił Contesimo, wyraźnie zaciekawiony tym co chcę powiedzieć.
Odchrząknęłam, chcąc zaciekawić go jeszcze bardziej a jednocześnie przedłużyć czas oczekiwania - budowanie napięcia.
- Gdy już wam się uda, to my musimy później nosić nowe życie w sobie. To zarazem cudowne przeżycie jak i straszne. Nie mówiąc już o porodzie, który jest bardzo bolesny. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo...- kończę moją wypowiedź, przypominając sobie jak to było przy Lilith.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie ogiera, który mi to wszystko zrobił. Rany wciąż niezagojone, krwawią i krwawią. Ból przypomina o sobie, gdy jest dobrze. Tak, aby nigdy nie było całkowicie dobrze.
-Rozumiem. - zgodzil się ze mną, co mnie zdziwiło. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Chyba lubi mnie zadziwiać.
Ostatnio często przyłapuję się na częstszym patrzeniu w stronę Contesima. Zaczęłam dostrzegać w nim kogoś więcej niż przyjaciela. Zrozumiałam to podczas tamtego wypadku, gdy stracił pamięć. Pamiętam te wszystkie łzy, gdy bałam się, że z tego nie wyjdzie. Bałam się, że straciłam praktycznie najważniejszą osobę w moim życiu. Wcześniej kochałam go jako przyjaciela.
Nie mogę. Nie mogę mieć nadziei - jesteśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi, co na oko widać. Choć przeszliśmy dużo, to nie jest możliwe.
Boję się, że kiedyś się domyśli. W takiej sytuacji są dwa wyjścia - albo związek albo rozerwanie więzi.
Skoro to pierwsze jest niemożliwe to...
Nie zauważyłam, kiedy łza spłynęła mi po policzku. To była okropna myśl. Nie mogłam jego stracić. Nie mogłam.
Kocham go, ale nigdy mu nie powiem. Nigdy. Nigdy. Obiecuję to sobie.
Prędzej umrę.
Tak, prędzej umrę.
Nawet gdyby znajomość się nie skończyła, coś by się zmieniło. Wkradłaby się tu podejrzliwość i pomieszalaby nam w głowach.
Choć mnie to gryzie, pożera, przypomina, ilekroć na niego spojrze, to nie mogę tego powiedzieć.
Milczenie do śmierci.
- Midway...- słyszę jego głos w oddali. Ten głos, tego, którego kocham... Choć nie powinnam...Nie mogę. Ale nie zabiję w sobie tych uczuć, bo to one są mną.
Zupełnie zapomniałam o realnym świecie. Oddałam się myślom, których dotąd nie dopuszczałam do swojej głowy.
A gdyby...gdyby nam się udało? Gdyby mnie pokochał?
Choć...Choć to niemożliwe, jednego jestem pewna. Byłabym najszczęśliwsza na świecie.
Powoli płynie kolejna łza. Nie zdaję sobie z tego sprawy, że płaczę. Dopiero wtedy to rozumiem gdy czuję ich gorzki smak na języku.
Wiem, że nie mam żadnych szans...Jestem i będę, dopóki żyję, dopóty milcze. Powoli wracam do realnego świata, choć silnie otumaniona.
- Midway! - słyszę zdecydowany głos Contesima. Zaskoczona patrzę na niego. Ile tu tak stałam i płakałam? Straciłam zupełnie poczucie czasu.
Kochany Contesimo, szkoda, że się nigdy nie dowiesz prawdy. Chyba, że coś we mnie pęknie.
- Conte...- skracam jego imię. Chyba się trzęsę. Nie chyba - na pewno.
Chciałabym się do niego przytulić. Poczuć go tak blisko.
Niemożliwe...
Milczenie do śmierci...
Contesimo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz