Kilka dni temu rozpocząłem nowy rozdział w życiu. Wkroczyłem na nieznaną mi ścieżkę, którą chcę iść dalej. Nie wiem, co mnie pchnęło w tą stronę, ale czuję, że dobrze zrobiłem dołączając do tego stada. Do mojego nowego domu. Mam nadzieję.
Idę przez jeszcze nieznane mi tereny. Havana obiecała, że mi je pokaże, gdy tylko będzie miała czas. Na razie muszę sobie radzić sam, bo nie ciągnie mnie do innych koni. Jak na razie wszystkie miejsca, które widziałem są naprawdę... zachwycające, fascynujące. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście są to tereny należące do The Mysterious Valley, nie wiem nawet gdzie się one kończą.
Pozostawiam za sobą ślady kopyt na wilgotnym piasku. Woda co jakiś czas rozmywa je, ale odkąd odkryłem, że jest lodowata zwiększyłem odległość od niej. Wdycham świeże powietrze i wzdycham z zadowoleniem. Przyjemnie tu. Odprężająco.
Przede mną pojawia się most. Już z daleka widać, że nie jest stabilny, zbudowany z szarego drewna, stary i zniszczony pociąga mnie bardziej niż łąka usiana różowymi kwiatkami. Nie zastanawiam się długo, wchodzę bez wahania na most. Deski skrzypią pode mną. Spoglądam na wodę, w której dostrzegam swoje odbicie zniekształcone przez delikatne fale. Gdy patrzę trochę dalej widzę pod wodą porośnięte glonami słupy podtrzymujące całą konstrukcje. A gdy patrzę przed siebie nie widzę końca mostu. Tylko jasno wyznaczoną ścieżkę. I znów nie czekam ani chwili tylko ruszam przed siebie. Idę i idę, wypatrując miejsca, gdzie pomost się kończy, ale z każdą minutą, godziną pojmuję coraz wyraźniej, że nie doczekam się tego momentu. Coraz bardziej rozumiem, że to nie jest zwykła konstrukcja zbudowana przez ludzi i pozostawiona, ale to coś... niezwykłego. Magicznego. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale czuję, że to miejsce jest wyjątkowe, niezwykłe, jakby stworzone tylko dla mnie.
Nawet nie zauważam gdy zapada noc. Gwiazdy mrugają nade mną, a zza chmur wyłania się księżyc w nowiu. W końcu dochodzę do wniosku, że powinienem wracać, jednak gdy zawracam i staję tyłem do otwartych wód przysięgam sobie, że kiedyś tu wrócę. I to nie raz.
Znów stoję na brzegu i patrzę na zarys pomostu, z którego właśnie zszedłem. Nadal panuje tu spokój, do którego dołączyło tylko nierówne pohukiwanie sowy i szelest liści poruszanych wiatrem. Księżyc zniknął za ciemnymi chmurami, więc niewiele teraz widzę. Mimo to miejsce nadal wydaje mi się wyjątkowe. Zupełnie inne od całej reszty terenów. Piękne. Niebezpieczne.
Wracam spokojnie do jaskini za wodospadem, którą odkryłem całkiem przypadkiem dwa dni temu w miejscu gdzie rzeka, przechodząca przez tereny spływa ze skał obok Wdowiego Wzgórza. Wiem jak się nazywa to miejsce, bo usłyszałem jak ktoś rozmawiał o tym terenie. Można powiedzieć, że urządziłem tą jaskinie, ale to nieprawda, bo pozostawiłem ją taką jaką ją zastałem. To moja kryjówka, nie dom. Dom jest tam, gdzie rodzina. Więc ja nie mam domu. Albo jeszcze nie wiem, że mam. Noc spędzam właśnie w tej jaskini.
Budzę się cały zmarznięty i wygłodniały, mimo to nie rozpalam ognia. Jeśli się poruszam będzie mi cieplej, wiec czym prędzej wychodzę z kryjówki i ruszam przed siebie w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłbym coś zjeść. Nieświadomie dochodzę do ciemnego lasu, porośniętego bluszczem. Błąkam się z pół godziny po nim, gdy nagle słyszę za sobą trzask gałązki. Prostuję się.
- Kim jesteś? - słyszę głos dochodzący zza mnie.
Odwracam się i patrzę prosto w oczy ogierowi mniej więcej w moim wieku.
- Nie widziałem cię wcześniej w tym stadzie - dodaje nieznajomy.
- Contesimo, niedawno dołączyłem - wyjaśniam.
(Javier? dokończysz?)