-Szczerze?- zapytałam z iskierkami w oczach.
-Jak najbardziej. Nie chcę od Ciebie w tej chwili żadnych kłamstw i wymówek.- odparła Lilith.
-Skoro tak, to powiem Ci tak: jesteś bardzo podobna do mnie, gdy myłam młodsza, a skoro dla mnie udało się zostać tym, kim jestem dzisiaj, to jak najbardziej.
-I nie próbujesz mnie teraz omamić słodkimi słówkami?- spytała, przekrzywiając lekko głowę.
-Musisz wiedzieć, że nigdy tego nie robię, gdyż uważam to za jedną z większych zniewag.
Nim klacz zdążyła cokolwiek na to odpowiedzieć, zza pobliskiej skały wychynął z głośnym rżeniem kruczoczarny ogier, który grzebiąc kopytem w ziemi, ustawił się naprzeciwko nas. Odruchowo zasłoniłam własnym ciałem swą podopieczną i spoglądając prosto w wodniste oczy obcego, rzuciłam twardym tonem:
-Czego tutaj chcesz i kto Cię przysłał?!
-A jak Ci się wydaje?- spytał z lodowatym uśmieszkiem.
-Nie mam zamiaru się domyślać, więc lepiej mów od razu, bo inaczej pożałujesz, że wszedłeś mi w drogę.
-Och, jakaś Ty niedomyślna... -westchnął, jakby lekko znużony, po czym dodał coś, czego nigdy bym się nie spodziewała.- Zresztą czego innego można się było spodziewać po kimś, kogo nawet właśni rodzice się wyrzekli...
-Skąd Ty niby o tym wiesz?!- wykrzyknęłam, czując, ze wszystko zaczyna się we mnie gotować. Ostatkiem sił powstrzymywałam się od zaatakowanie go.
-Oczywiście od Twojego kochanego ojczyma Nathan'a.- odparł sarkastycznie.
-Który obecnie jest...?- próbowałam uściślić.
-Bardzo niedaleko. Aż dziwne, że go jeszcze nie poczułaś.- odrzekł i parę razy mocno stuknął lewym przednim kopytem.
Po tym znaku, zza pobliskiego dębu wyłonił się sam przedmiot naszej rozmowy w swojej wrednej osobie.
-Myślałaś, że uda Ci się ode mnie uciec?- spytał, postępując parę kroków naprzód.
-A uważasz, że mi się nie powiodło?- zaindagowałam, cofając się trochę bliżej brzegu skarpy.
-Jeśli uznajesz za zwycięstwo to, ze na parę lat zniknęłaś mi z oczu, to gratuluję małych wymagań.
-I tak są większe od Twoich.
-Jakbyś zdążyła je poznać...-zaśmiał się.- Przecież Ysabeau nam to skutecznie uniemożliwiała.
-A teraz bidulka nie żyje.- wtrącił się jego towarzysz.
-Przynajmniej teraz wiem, czemu nic Cię nie powstrzymało od wtargnięcia na tereny obcego stada. Wciąż jednak nie rozumiem, po co to zrobiłeś.
-Oczywiście po to, aby znaleźć odpowiednią partię dla mojego syna Ahmeda i kolejną żonę dla mnie.
-Chyba nie sądzisz, że...?- zaczęłam, ale gdy zobaczyłam, że drugi samiec podchodzi do Lilith i chwyta ją brutalnie za bok, a jego rzekomy ojciec znów przystępuje do mnie, zmieniłam zdanie i wciąż się cofając, dodałam.- Pożałujesz tego!
-I mówi to ktoś, kto stoi nad śmiertelną przepaścią, przez co nie jest w stanie mi zagrozić. Wręcz przeciwnie- jest na mojej łasce.
-Wciąż jednak pozostaje mi wybór między wiecznym upodleniem u Twojego boku i wyzwoleńczą śmiercią.- oświadczyłam i... przestąpiłam granicę półki.
Ostatnim, co zobaczyłam za nim pochłonęły mnie cisza i ciemność, była przecinająca niebo błyskawica, która następnie rozdwoiła się i w formie dwóch iskier poszybowała w stronę obu prześladowców.
<Lilith? Resa odeszła do lepszego świata.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz